piątek, 4 maja 2012

Kollam (Backwaters) – Amritapuri Ashram

W końcu wyrwaliśmy się z kilkudniowego letargu jaki ogarnął nas w Varkali i wybraliśmy się na północ do Kollam, gdzie wsiedliśmy na Canoe, aby zasmakować szeroko polecanych “Karela Backwaters”, czyli podróży łódką po śródlądowych kanałach. Czterogodzinna wycieczka była bardzo relaksująca i przyjemna. Płynęliśmy wśród wiosek obserwując spokojne życie ich mieszkańców – pranie, zbieranie kokosów, doglądanie farm krewetek itp. Przez prawie cały czas towarzyszyła nam wydobywający się z setek zainstalowanych na palmach głośników śpiew kapłana z hinduskiej świątyni. Muzyka nadawała podróży nierealną i mistyczną atmosferę. Z drugiej strony, dopiero gdy ucichła można było naprawdę poczuć spokój i niespieszność życia jakie się tu toczy.


fot. Asia

fot. Asia



fot. Paweł



fot. Asia, Dragon Fruit

fot. Paweł, pieprz

fot. Paweł

fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia


fot. Asia


fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia
fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia

fot. Paweł

fot. Asia

fot. Asia


fot. Asia






























Prosto z łódki wsiedliśmy do autobusu, który miał zawieźć nas do Allepey – kolejnej po Kollam miejscowości znanej z możliwości wypożyczenia łódki i zwiedzenia kanałów. Przemiły i pomocny przewodnik z Canoe poczekał z nami na dworcu autobusowym i wskazał odpowiedni autobus. Kiedy usiedliśmy, podszedł do nas ciemnoskóry chłopak (Asia pamiętała go z restauracji z Varkali, Paweł – co u niego normalne – miał wrażenie, że pierwszy raz widzi go na oczy). Zapytał nas, czy jedziemy do Ashramu. Odpowiedzieliśmy, że nie, że do Allepey. Potem zaczęliśmy się jednak zastanawiać. Myśleliśmy o zahaczeniu o jakiś Ashram, nie wiedzieliśmy jednak jak tam się dostać i czy rzeczywiście chcemy na to poświęcać czas. Uznaliśmy, że spotkanie Dj’a (tak nam się przedstawił) może być dobrym sposobem na dostanie się tam, gdzie sami być może byśmy nie dotarli. Postanowiliśmy więc zmienić plany i pojechać z Dj’em.
O 20.30 dotarliśmy na miejsce. Byliśmy mocno podekscytowani perspektywą dotarcia do miejsca, o którym mieliśmy tylko mgliste pojęcie i nie do końca wiedzieliśmy czego się po nim spodziewać. Gdy przekroczyliśmy bramę Ashramu, zobaczyliśmy setki ubranych w białe szaty ludzi. Wielu z nich to biali, jest jednak też dużo Hindusów. Dookoła atmosfera uduchowienia. Poszukujący oświecenia lub wyciszenia mieszkańcy krążą po ogromnym terenie Ashramu, rozmawiając ze sobą, piją, jedzą, albo siedzą  kontemplując. Przyjechaliśmy akurat na czas kolacji, zjeliśmy więc szybko, żeby zdążyć zameldować się przed zamknięciem biura.
Mieszkańcy ashramu mają zaplanowany przez administrację dzień, harmonogram nie jest jednak obowiązkowy, można więc tak naprawdę robić co się chce. Plan dnia wygląda następująco:
5.30 – medytacja na plaży
9 – śniadanie
10-13  sewa
13 – obiad
14 - 17 – sewa
17.30 – medytacja na plaży
18.30 – pieśni adoracyjne
20 – kolacja

Wewnątrz ashramu panuje lekko sekciarska atmosfera. Uduchowieni, ubrani na biało mieszkańcy mówią nam, że podążają ścieżką Ammy, że jest ona wcieleniem światła. Wszędzie widać jej twarz. Na każdym kroku jej zdjęcia: w naszym pokoju (a jest ich wiele tysięcy – ashram może pomieścić 10.000 osób) kilkanaście zdjęć Guru przyklejonych do ściany. Tak samo w windzie. Kilka sklepów sprzedających jej zdjęcia oprawione w ramki, nadrukowane na wszelkiego rodzaju gadżety (medaliki, sygnety itp). W dwóch świątyniach wielkie podobizny Ammy: świetlista Amma na tle wodospadu, Amma na tle palm, Amma trzymająca na rękach małego Krishnę. Amma to kobieta-Guru w średnim wieku, która oprócz tego, że prowadzi intensywną działalność charytatywną (m.in. dostarczanie posiłków i leków do biednych regionów świata), znana jest też również z dawania darshanów, czyli uścisków. Mama ściska hurtowo – czasem 20.000 osób bez przerwy przez 18 godzin. Jeździ po całym świecie, ludzie ustawiają się w kolejkach czekając godzinami na przytulaka. Amma jeździ w trasy po całym świecie, odwiedzając liczne ośrodki swojego kultu – w Europie, w Ameryce, w Azji. Mieliśmy dużo szczęścia, bo przyjechaliśmy akurat w okresie, kiedy Mamuśka jest na miejscu. Co więcej, udało nam się wbić na kameralny Darsham i po odczekaniu 20 minut dopchać w ramiona Guru. Trzeba nadmienić, że tylko połowa z nas zdecydowała się paść jej w objęcia. Paweł będąc już 5 metrów od celu uznał ostatecznie, że zrobiłby to wbrew sobie, uciekł więc w bezpieczne miejsce i patrzył, jak Amma ściska Asię i szepce jej coś do ucha.
P: Patrząc na hurtowe uściski, rządek klękających przed Mamą wiernych, obsługę siłą sprowadzającą do parteru tych wahających się czy kleknąć czy nie, uznałem, że to nie dla mnie. Klękanie przed kimś do kogo nie czuję szacunku jest dla mnie nieszczere i niewłaściwe. Dlatego zrezygnowałem. Cieszę się, że nie wziąłem w tym udziału. Prawdę mówiąc drażni mnie uwielbienie z jakim napotkane tu przez nas osoby wypowiadają się o swojej Guru (“poczekaj, aż Cię przytuli – wtedy wszystko się zmieni”, “ona jest wcieleniem światła – podobnie jak Jezus”).
A: Bardzo chciałam sprawdzić o co chodzi z tym Darshanem. Postanowiłam więc spróbować. Przy pierwszym przytulaniu Ammy nie czułam zupełnie nic, co bardzo rozczarowało większość pytających mnie o uczucie podczas przytulania. Próbowałam zrozumieć co Amma szeptała mi do ucha - nie udało się jednak. 
Podczas mojego drugiego Darshanu było trochę inaczej, a to dlatego ze okazało się, że 2 osoby przede mna przybyły tu po to żeby Amma udzieliła im ślubu. Mogłam więc obserować z odległosci 1 metra ceremonię, która trwała około 3 minut. Amma ubrana w łańcuch z kwiatów, pobłogoslawiła młoda parę i wręczyła im czekoladowe (chyba) serduszka. Założyli sobie obrączki, po czym wszyscy zaczęli klaskac. Sekundę później, ludzie którzy dopuszczają wiernych do Ammy i kierują ruchem, wyciągnęli z tłumu młoda parę i przyszła moja kolej. Tym razem zapytana o język odpowiedzialam: “polski”, nie  – jak poprzednio  – “angielski”  (ktoś powiedział mi, ze Amma mówi w wielu językach). Tym razem jednak też nie udało mi się zrozumieć co Amma powiedziała. Dashran to mocny uścisk i szeptanie do ucha przez kilka sekund. 
Nie czułam żadnej nadzwyczajnej siły. Jedynie to ciepło i miłe uczucie z przytulania. Moze to właśnie była moc Ammy. 
Seva – bezinteresowna praca – jest podstawą obecności tutaj, postanowiliśmy więc też trochę popracować żeby poczuć altrustyczną energię płynącą z nas w kosmos. Wczoraj zamiataliśmy kuchnię, a dziś – przy porannym krojeniu warzyw – rozmawialiśmy z Hindusem, który razem ze swoją żoną od wielu lat żyje tylko w Ashramach. Kiedy wpadł w duże kłopoty finansowe, poszedł po radę do Ammy. W trzy tygodnie jego dwuletni problem został rozwiązany. Sprzedał mieszkanie, samochód, dołożył do tego pieniądze z odprawy przy zwolnieniu z pracy i te, które zaoferował mu ojciec i spłacił ogromne długi, których narobił sobie inwestując w Dubaju z interes który splajtował. Amma powiedziała mu, że jest przegrany w życiu i że tylko w Ashramie ma jakąkolwiek przyszłość. Uwierzył i teraz pracuje przez pierwsze pół roku, aby przez kolejne pół mieszkać w Ashramie płacąc za spanie i wyżywienie i pracując za darmo. Amma poprosiła jego żonę, aby została pielęgniarką, więc zrobiła to. Nadała jej duchowe imię (tak jak większości mieszkańców Ashramu) i powiedziała, gdzie powinna pracować. Ludzie zostają w Ashramach przez całe swoje życie, podążając za swoją Guru i wieżąc, że ona wie najlepiej, co powinni robić w życiu. Kiedy Amma idzie, ludzie patrzą na nią z wielkim uwielbieniem. Gdy mówi – chłoną jej słowa jak gąbka. Biegną za nią, aby tylko być blisko niej. 
P: Kiedy rozmawiam z niektórymi mieszkańcami, widzę w ich oczach ślepe uwielbienie, coś na kształt hipnotycznego stanu adoracji swojej Guru. Ludzie mówią o niej w samych superlatywach i spędzają tu całe lata pracując za darmo. Facet odpowiedzialny za Sevę  namawiał mnie dziś, żebyśmy zostali tu jeszcze jeden dzień. “Amma będzie dawać jutro pobliczny darsham. Pierwszeństwo mają Hindusi. Ostatnio, kiedy darsham zaczął się o 10 rano, obcokrajowcy dostali się do Ammy o 23. Może więc zostańcie do jutra? Będzie można posiedzieć blisko niej, możecie przynieść jej zdjęcie, albo jakiś przedmiot, który ona pobłogosławi dotykając go”. Omg...
Mimo tego, że wygląda na to, że Amma rzeczywiście robi dużo dobrego dla świata, atmosfera tego miejsca napawa mnie niepokojem. Nie jestem w stanie zrozumieć tego, co myśli osoba ślepo podążająca za taką Ammą, nosząca na szyi medalik z jej podobizną i czekająca z nadzieją w oczach na kolejne ściskanie. Dla mnie to sekta i tyle.
A: Ostatnia nasza Sewa była nieoficjalna - nie istnieje takowa w Ashramie. 
Bardzo chciałam jednak zrobić coś ze zwierzętami, które w Ashramie są świętościa. Zapytaliśmy więc dziewczynę która dzień wcześniej widzieliśmy z krowami czy możemy jakoś pomóc.
Zaprosiła nas następnego dnia na 6.30 rano. To było naprawdę niesamowite. Rano każde z nas dostalo swoja krowe :) i wyprowadziliśmy je na spacer. Całą poprzedniś noc lalo (zaczął się mosun), więc gdy dotarliśmy do pierwszego pola, okazało sie, ze wszędzie stoi woda. Brnęliśmy z krowami około 30 minut przez pola pełne wody, bródu, błota i robaków. Pomimo tego było niesamowicie, nasze krowy były wyjątkowo urocze (moja mala krowka nazywala sie Lakshmi). Następnie dotarliśmy nad wodę gdzie na jedną z naszych krów, która akurat miała okres, czekał już okazały byczek. Czekaliśmy 30 minut na kopulację, przyglądając się krowim zalotom. Byczek jednak był wyjatkowo nieśmiały, także po 30 minutach wrócilismy z naszymi krowami ze spaceru i przystąpiliśmy do czesania ich. Krowy były – tak samo jak Amma – wyjątkowo przytulaskie. Tuliły sie do mnie jak oszalałe, każda zazdrosna o drugą trącała głową i prosiła o jeszcze trochę czesania. (miałam do uczesania 3 z nich. Krowy Ammy są bardzo zadbane, po ciagłym głaskaniu ich nie miałam nawet śladu brudu na rękach. Jedna nawet pocałowala mnie, liżąc po twarzy swoim wielkim ozorem :)) bleee :)
Amritapuri Ashram (pełna nazwa to Mata Amritanandamayi Math) położony jest w niewiarygodnie malowniczym miejscu. Z jednej strony morze, z drugiej rzeka, a wszędzie dookoła zielone palmy. Amma (Mata Amritanandamayi) urodziła się tutaj jako córka rybaka w 1953 roku. W wieku dziewięciu lat musiała przerwać edukację, żeby opiekować się młodszym rodzeństwem. Już jako młoda dziewczynka zaczęła wynosić z domu jedzenie i ubrania dla biedniejszych od siebie ludzi i przytulać tych poszukujących pocieszenia i ulgi w cierpieniu. Stopniowo chętnych było coraz więcej i więcej, aż w końcu cała organizacja osiągnęła dzisiejsze rozmiary.  
W całym ashramie panuje bezwzględny zakaz fotografowania – oficjalnie nie można zrobić nawet zdjęcia morza czy rzeki z tarasu. Dlatego też zdjęć jest niewiele.
strona poświęcona Ammie – gdyby ktos chcial poczytać:
http://www.amritapuri.org/



nasz pokój w Ashramie



schody z naszego 15-piętra








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz