niedziela, 29 kwietnia 2012

Wielki ogień


Dzisiejszy dzień zapowiadał się całkiem normalnie. Nie chciało nam się wyjeżdżać z Varkali (chyba ogarnął nas nadmorski marazm), zostaliśmy więc. Dzień upłynął nam szybko, a kiedy usiedliśmy aby zjeść kolację, nie przeczuwaliśmy co nas czeka. Prawie każdy posiłek jemy w Abba Restaurant – miłej szwedzko-nepalskiej knajpce oferującej pyszne śniadania, i widok na bezkresną linię morza. Tym razem mieliśmy jednak ochotę na kuszącą zapachem pizzę pieczoną na oczach klientów w New Kerala Restaurant – zaraz obok “naszej” Abby. Mimo, że za każdym razem gdy tam jedliśmy, siadaliśmy na samej górze (restauracja jest piętrowa), tym razem Asia wybrała stolik tuż przy wyjściu, na samym dole. Zamówiliśmy pizzę i sałatkę i zaprosiliśmy do stolika spotkaną po drodze parę Australijczyków, z którymi wpadamy na siebie w różnych częściah Indii.
Kelner zdążył przynieść nam napoje, kiedy zobaczyliśmy dym i usłyszeliśmy krzyki w budynku obok (od kilku dni robotnicy stawiali tam rusztowanie). Od tego momentu wszystko działo się niezwykle szybko.
P: Pobiegłem zobaczyć co się dzieje. Widziałem coraz więcej dymu. Usłyszałem płacz kobiety dochodzący z jednego ze sklepów. Gdy wszedłem do środka, zobaczyłem kobietę, od której poprzedniego dnia kupiliśmy kilka par spodni, płaczącą i rozkładającą ręce na tle płonącej ściany ubrań. Gdy wróciłem do restauracji, wszystko się już paliło. Wybiegliśmy na zewnątrz, pozostali klienci byli też już ewakuowani.
Ogień rozprzestrzeniał się bardzo szybko. Restauracja w której przed chwilą siedzieliśmy, zaczęła palić się od dachu. Jako, że cała była zbudowana z drewna i palmowych liści, otoczona wysokimi palmami, wszystko paliło się bardzo łatwo. W przeciągu minuty wielki pożar pożerał wysoki budynek, jeszcze wyższe palmy i okoliczne sklepy. Staliśmy przerażeni, patrząc na coraz większe płomienie. Zaczęliśmy pomagać sprzedawcom sklepów sąsiadujących z tym, który razem z restauracją stał teraz w płomieniach, wyrzucając z budynków ubrania i przenosząc je na dywanach w bezpieczne miejsce. Dookoła panika. Ludzie krzyczą, płaczą, biegają zaaferowani, wyrzucają rzeczy ze sklepów.
Paweł ustawił się w rządku razem z innymi mężczyznami i podawał wiadra z wodą, żeby choć trochę zalać płomienie przed przyjazdem straży pożarnej.
Gaszenie pożaru trwało do późnej nocy. W całym mieście przez noc aż do południa nie było prądu. Wszędzie smutek.






Kiedy przyszliśmy rano na miejsce, w którym wczoraj stała największa i najbardziej okazała w Varkali restauracja, zobaczyliśmy tylko czarny popiół, wyrastające z niego nadpalone pale i palmy oraz porozrzucane stoliki, butelki itp. 
W zgliszczach sklepu w popiole walają się kolorowe nadpalone ubrania, stopiona biżuteria. Na szczęście betonowe mury z obydwu stron zatrzymały ogień od rozprzestrzenienia się po całej Varkali. Gdyby nie one, być może spłonąłby także nasz budynek – mieszkamy 30 metrów za murem. Właściciele spalonych budynków nie mieli ubezpieczenia – stracili więc wszystko. Gdy jedliśmy śniadanie w Abbie, zaczepiła nas biała kobieta zbierająca pieniądze dla właścicieli spalonych sklepów.
Na szczęście nikomu nic się nie stało.






biżuteria




RayBany


podarowana Asi przez Hindusa wyciągnięta ze zgliszczy szkatułka














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz