czwartek, 21 kwietnia 2011

Hanoi Dzień 2

Dzisiejszy dzień nie zaczął się zbyt szczęśliwie. Zaraz po wyjściu z restauracji w której jedliśmy śniadanie, nasz najlepszy obiektyw wylądował na chodniku, ulegając poważnemu uszkodzeniu.

A: Podniosłam aparat
do oka żeby zrobić zdjęcie, skręciłam zoom i już w tym momencie czułam, że obiektyw nie jest przymocowany i....leci...niestety rąbnął o beton co spowodowało wgniecenie
pierścienia, tym samym zacięcie się zooma :(( Nie wiemy jak to się stało, obiektyw chyba musiał się "odpiąć" w plecaku.

To przykre wydarzenie i próba zaradzenia usterce wyznaczyły nam cały dzień. Postanowiliśmy udać się do serwisu Canona - a nóż uda się obiektyw naprawić. Po krótkich pertraktacjach z taksówkarzami "tuk tuk", "motor bike" i zwykłego auta, załadowaliśmy się do tego ostatniego i udaliśmy na drugą stronę miasta. Przesympatyczny Pan Canonowiec zaproponowałam nam odbiór obiektywu za około mięsiąc - podobnie jak w Polsce, tylko w jednym mieście można dokonać poważnych napraw - i nie jest to Hanoi. Ze smutnymi minami opuściliśmy serwis i udaliśmy się do miasta.

A: Najcięższy i najbardziej uniwersalny na wyjeździe obiektyw do cyfrówki (24-70) stał się zupełnie nieużyteczny :(( ...zrobiłam dzisiaj tylko jedno zdjęcie...



fot. Asia, salon mody w Hanoi























Kiedy szliśmy w żałobie ulicą, odnalazł nas głód Pawła. Stanęliśmy pod knajpą, gdzie po namowach chłopaków wchodziłam bardzo nieufnie. Odrzucają mnie tutejsze zapachy - kojarzą mi się jako to zapachy śmierci. Są wyjątkowo intensywne. Tą myśl umacnia świadomość tego, że ogromna część Wietnamczyków uwielbia psie mięso.

Okazało się, że restauracja jest wegetariańska. Zamiast tego, co zamówiliśmy, dostaliśmy rekomendowane przez właścicielkę lokalu dania, które okazały się przepyszne. Pani usiadła
z nami przy stoliku i próbowała porozumiewać się z nami z pomocą kilku znanych jej słów angielskich, uniwersalnego języka rąk i swojej młodej córki, która przybrała rolę tłumacza, też niewiele rozumiejąceo. Od naszej gospodyni biła niezwykle pozytywna energia, w jej oczach było czyste dobro. Powiedziała nam, że jej rodzina od pokoleń trwa w wegetariańskim stylu życia i że mięso to zło.

Droga powrotna do hotelu zajęła nam dużo czasu, tak, że w efekcie dotarliśmy do pokoju późno wieczorem. Po drodze widzieliśmy jeden wypadek z udziałem rowerzysty i jednego potrąconego pieszego. W pierwszym przypadku kierowca samochodu nawet nie zainteresował się losem potrąconego. W drugim - potrącona kobieta, niesiona przez mężczyznę na plecach wyglądała na mocno cierpiącą. Co ciekawe, osoby mijające ją na skuterach dawały jej pieniądze, aż w końcu ktoś zamówił jej taksówkę (nie wiemy czy do szpitala, czy do domu).

Jutro wrzucimy więcej zdjęć - obiecujemy :)

1 komentarz:

  1. Ojej... Współczuję...
    Mam nadzieję, że uda się czymś zastąpić tamten obiektyw.
    Czekam na więcej zdjęć :)

    OdpowiedzUsuń