wtorek, 26 kwietnia 2011

Cat Ba,National Park Dzień5



Dzisiejszy dzień postanowiliśmy poświęcić na zwiedzanie rezerwatu znajdującego się w centralnej części wyspy Cat Ba. Wypożyczonymi skuterami pokonaliśmy 18 km dzielące nas od parku, jadąc krętymi i stromymi drogami na wybrzeżu, mijając pola ryżowe, plantacje wszelakiego typu, liczne wioski wraz z ich mieszkańcami. 

fot. Asia, widoki po drodze do National Park

fot. Asia, widoki po drodze do National Park

fot. Asia, widoki po drodze do National Park


fot. Asia, pędzący Pawcio

Za pierwszym razem wjechaliśmy do parku „na dziko”, nie wiedząc gdzie znajduje się wejście. Po 10 minutach jazdy zatrzymaliśmy się i – słysząc dzikie odgłosy dżungli i widząc coraz więcej mchu i roślinności porastających drogę – uznaliśmy, że być może nie powinniśmy zakłócać tego świata szumem naszych skuterów. Zawróciliśmy, aby znaleźć oficjalne wejście. Znaleźliśmy je kilkadziesiąt metrów dalej. Decydując się na podróż bez przewodnika weszliśmy w dzicz. 

A: Dżungla to niesamowite przeżycie. Ilość odgłosów zwierząt jest nieprawdopodobna. Zamykając oczy czułam się jak w innym świecie. Wszystko grało jak muzyka, bardzo głośna muzyka. Przed wejściem w dzicz umówiliśmy się, że spędzimy te dwie godziny w ciszy, zupełnie nie odzywając się do siebie nawzajem, co potęgowało we mnie cudowne uczucie spokoju i obecności wszechogarniającej natury. Droga w górę 1000 metrów) była bardzo ciężka i męcząca, pot lał się ciurkiem. Przed wejściem na szlak starszy Pan dał nam bambusowe kije. Nie chcieliśmy ich brać, ale zapewnił nas, że są nam potrzebne. Rzeczywiście były. Bardzo pomogły nam we wspinaniu się po stromych skałach. Po wejściu na szczyt ukazał się nam widok, jakiego jeszcze nigdy nie widziałam. Coś pięknego, zapierającego dech w piersiach. Na szczycie była kilkudziesięciometrowa wieża, na którą hardo zaczęliśmy się w spinać. Paweł pognał pierwszy, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Pamiętam jak jeszcze kilka tygodni temu miał problem z wejściem na 2 metrową drabinę... O dziwo, w połowie drogi zaczęłam czuć dziwny lęk. Nie mam ani lęku przestrzeni ani lęku wysokości, więc było to dla mnie duże zaskoczenie. Paweł był już na szczycie. Przemogłam się i weszłam na górę. Wojtek siedział na schodach w połowie wieży i zastanawiał się co robić. Jego też ogarnęło uczucie lęku. Wieża na górze to 4 metry kwadratowe, wyłożone jedną warstwą chyboczących się desek z przerwami pomiędzy nimi, a w dół kilkadziesiąt metrów i dookoła tylko przestrzeń i setki gór... Gdy zobaczyłam jak wyglądają te 4 metry kwadratowe, stało się ze mną coś dziwnego. Pierwszy raz w życiu dostałam ataku paniki. Trzymałam się słupa i nie byłam w stanie go puścić. Wydawało mi się, że nie dam rady zejść, a miałam ogromną potrzebę być już na dole. Kręciło mi się w głowie, a za chwilę przyszła histeria, która zamieniła się w atak śmiechu... coś dziwnego. Nie pozwoliłam Pawłowi do mnie podejść, bo chyboczące się i trzeszczące deski potęgowały to uczucie. Myślałam na przemian o tym, że tysiące ludzi pewnie tu już było i że wieża runie i my w tą dżunglaną (?) przestrzeń - bo przecież może się to stać tylko raz, więc nie dziwne, że nie stało się wcześniej. Zejście było jendak bardzo proste. Uspokoiłam się i wszystko stało się prostsze :)

P: Pierwsze zetknięcie z odgłosami dżungli zrobiło na mnie niesamowite wrażenie. Egzotyka, natężenie i mnogość odgłosów wydawanych przez tysiące owadów, ptaków i małp nie jest podobne do czegokolwiek czego wcześniej doświadczyłem. Fragment dżungli, który odwiedziliśmy był wyjątkowo suchy – ze względu na wysokość na jakiej rosła. Wspinaliśmy się długo po kamieniach, schodach i drabinach, mijając liany, głazy, konary, drzewa i krzaki, aż w końcu weszliśmy na szczyt. Widok stamtąd zaparł nam dech w piersiach. Jednak najlepsze miało dopiero nadejść. Na samym szczycie góry znajduje się kilkudziesięciometrowa stalowa wieża widokowa, wzbijająca się wysoko ponad las. Wspięcie się na nią było dużym wyzwaniem. Asia i Wojtek byli w szoku, że pierwszy wyrwałem się na górę. Biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze niedawno nie byłem w stanie wejść na dwumetrową drabinę, gotowość do wejścia na tę konstrukcję zdziwiła nawet mnie samego. Udało mi się uciszyć chwilowy atak paniki i wejść na sam szczyt zardzewiałej wieży. Kolejną próbą okazały się trzeszczące deski na szczycie. Ten test też jednak też przeszedłem pozytywnie. Mistyczne przeżycie wrażenia unoszenia się wysoko ponad dywanem koron drzew tropikalnej dżungli wprowadziło mnie w błogi stan. Nie wszyscy jednak czuli się równie dobrze. Asia z trudem wspięła się na górę, zatrzymała się jednak na ostatnim stopniu, nie potrafiąc stąpać po skrzeczących deskach. Dostała nawet ataku paniki – ani na chwilę nie puściła się metalowego słupa, obejmując go niczym kogoś, kto uchroni ją przed niebezpieczeństwem czyhającym na nią na wysokościach.

fot. Paweł
fot. Paweł
fot. Asia,  oto straszna wieża


fot. Asia
fot. Asia
fot. Paweł
fot. Wojtek, zdobywcy szczytu
Gdy wychodziliśmy z dżungli, odgłosy dziczy powoli cichły, aż w końcu zamieniły się w odgłosy świata ludzi. Wróciliśmy na skuterach do Cat Ba Town, zjedliśmy ogromną i sutą kolację Wielkanocną, po czym udaliśmy się pisać bloga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz