sobota, 14 maja 2011

Siem Reap - Angkor - Dzień 17, 18, 19

Pierwszego dnia o 8 rano wyruszyliśmy do Angkor. Nasz driver (na 3 dni) Tuk tuka - Narin wiózł nas przez upalne Siem Reap, dalej przez wioski do oddalonego o 8km kompleksu świątynnego. Pierwsze wrażenie jest rzeczywiście niezwykłe (zgodnie z tym, co przeczytaliśmy w przewodniku). Ogrom głównej świątyni przytłacza i onieśmiela od pierwszego spojrzenia. Tłumy zalewają Angkor Wat już od godziny 5.30 rano (to wtedy otwierają się jej bramy i to wtedy wschodzi słońce). To właśnie wschód i zachód słońca są największymi atrakcjami przyciągającymi turystów. Przy odrobinie wyobraźni i skupienia można jednak  przestać ich dostrzegać i poczuć się samotnym obserwatorem opuszczonej metropolii. Pierwszego dnia odwiedziliśmy Angkor Wat, Angkor Thom, Ta Prohm. Każde z miejsc ma swoją niepowtarzalną atmosferę i energię. Ciężko wyobrazić sobie ogromny kompleks (powierzchnia 400 km kwadratowych) zamieszkany przez milionową społeczność. Wszystko z pewnością wyglądało w przeszłości dostojnie i musiało robić ogromne wrażenie na odwiedzających. 
(wszystkie zdjęcia Angkor są z komórek)
fot. Asia

fot. Paweł

fot. Paweł
fot. Asia, mnich dla Kasi

Wieczorem byliśmy na przepysznej kolacji, spróbowaliśmy khmerskiego, wegetariańskiego Amoku - pycha.
Przepis:
Składniki: czosnek, imbir, cebule, trawę cytrynową, kurkumę, curry i cukier. Za pomocą blendera ucieramy składniki na gładką pastę. Następnie do powstałej pasty dolewamy mleczko kokosowe i znowu miksujemy. Wlewamy ową miksturę do rondla lub na patelnię. Doprowadzamy do wrzenia. Gotujemy aż sos zgęstnieje. Następnie dorzucamy pokrojone w paski warzywa (wg gustu, my mieliśmy ziemniaki, dynię, kalafior itp.) długości ok. 2,5 cm. Gotujemy aż wszystko będzie gotowe. Podajemy z ryżem. Smacznego. 

Drugiego dnia widzieliśmy kolejne świątynie: Preah Khan, Preah Neak Pean, wschodni Baray. Wróciliśmy z kolejnymi zakupami. Wszechobecne w Angkor dzieci sprzedające kartki, bransoletki i flety, swoim wzrokiem i mówieniem "please buy something i need money for school" sprawiły, że dokonaliśmy zakupów zdecydowanie przewyższające nasze zapotrzebowanie :)
fot. Paweł

fot. Paweł

fot. Paweł
 
P: Trzeciego, ostatniego dnia udałem się po raz drugi na wchód słońca do Angkor Wat. Po śniadaniu (Asia pospała sobie do 8) pojechaliśmy już razem do pobliskich wiosek.
fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia, dzieci wracające ze szkoły

fot.Asia, wyrób cukru palmowego

 A: Spacerując przez wioski byliśmy oczywiście atrakcją dla miejscowych dzieci. Przygotowaliśmy się na tę okazję zakupując mnóstwo cukierków i lizaków. Dzięki temu mogliśmy oglądać uśmiechnięte buzie maluchów i ich rodziców. W pewnym momencie usłyszeliśmy głośną muzykę i – ku mojej uciesze – zobaczyliśmy weselne przybranie. Zapytaliśmy naszego kierowcę, czy możemy tam wejść – powiedział, że absolutnie nie. Udaliśmy się jednak pod weselną bramę, poznaliśmy pana młodego i druhny. Gdy zapytałam gdzie jest panna młoda, wszyscy zgodnie wskazali górę domku. Pomyślałam, że pewnie panna młoda przygotowuje się do uroczystości . Zapytałam nieśmiało czy mogę tam wejść. Brat panny młodej zaprosił nas serdecznie. Tym samym udało nam się wejść do domku na palach i zobaczyć jak wygląda jego wnętrze. Jest ono prawie puste, a jedyne co było w środku to materace i poduszki na podłogach, a na ścianie mnóstwo plakatów Kambodżańskich gwiazd. Okazało się, że na górze trwała sesja ślubna.


fot. Asia

Oto para młoda: Bopha i Pet:

fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia. Paweł, który uwielbia wesela, bawił się świetnie.
A: Zostaliśmy zaproszeni na wesele. Dostaliśmy miejsce przy stoliku z przyjaciółmi pary młodej. Jeden z najbliższych przyjaciół na szczęście mówił po angielsku. Dowiedzieliśmy się, że uroczystość zaślubin odbyła się wcześniej a teraz trwa już wesele. Na początek poczęstunek, przy którym wszyscy bardzo martwili się o nas. Przygotowano na szybko specjalnie dla nas kilka pysznych wegetariańskich posiłków. W pewnym momencie zobaczyłam, że panna młoda wygląda inaczej niż kilka minut wcześniej. Znowu przyjaciel państwa młodych powiedział mi, że taka jest tradycja. Panna młoda tego dnia jest królową i przebiera się co pół godziny przez cały dzień. Suknie wyglądały rzeczywiście imponująco, każda w innym kolorze, świecące, pełne różnych szarf i cekinów i innych dziwnych przybrań.  Na środku wesela oczywiście szalały dzieci. Najlepszą zabawą było wyławianie i kolekcjonowanie puszek spod stołów. 

fot. Asia

Najmłodszy uczestnik wesela drzemał w hamaku i nie przeszkadzała mu w tym głośna muzyka i harmider dookoła. Tak powstało zdjęcie do kolekcji hamakowych dzieci:

fot. Asia
Na Kambodżańskim weselu, w przeciwieństwie do naszych, nie pija się alkoholu mocniejszego niż piwo.
W pewnym momencie zaczęło strasznie lać. Wesele musiało się niestety przenieść do innego budynku, my postanowiliśmy pożegnać się serdecznie, wrzucić kopertę do wielkiego serca wystawionego przy wyjściu i udać się powrotem do Angkor Wat. Ostatnią część trzeciego dnia (kilka godzin) spędziliśmy w towarzystwie jednej z wielu małp zamieszkujących Angkor Wat. Zbliżyliśmy się jak to tylko było możliwe i robiliśmy zdjęcia.

fot. Asia

fot. Asia, małpka najpierw się pokładała..

fot. Asia, ...później ziewała...

fot. Asia, ...aż w końcu nie przejmując się nami poszła spać :)

A: W pewnym momencie z przerażeniem patrzyłam jak małpa zbliża się do Pawła, odwraca do niego tyłem i tylnymi nogami wchodzi na niego. Paweł stał nieruchomy, nieśmiało pogłaskał małpę po karku i tak zaczęła się przyjaźń. Małpka co kilka minut wracała do niego, odchodziła i znowu wracała. Wspinała się coraz wyżej, coraz śmielej zbliżała się do niego, zachowując się jakby znaczyła swoją własność ocierając się o Pawła ze wszystkich stron. Spodobał jej się również Kiev. Od miejscowych mnichów dowiedzieliśmy się, że małpka jest kobietą i zdecydowanie preferuje mężczyzn, kobiet natomiast nie lubi. Na szczęście po chwili podchodziła już też do mnie i dawała się głaskać. Okazało się, że mieszka w Angkor a miejscowi mnisi i strażnicy znają ją dobrze. 

fot. Asia
 P: Niestety brakuje nam wielu zdjęć z Angkor (zostało nam jedynie kilka zdjęcia z Angkor Wat i to co na telefonach i kliszach). W drodze z Kambodży do Laosu, podczas przesiadania się z jednego autobusu do drugiego, zgubiłem dysk ze wszystkimi naszymi zdjęciami z całej podróży. Część na szczęście była na karcie pamięci z poprzedniego dnia, Wietnam jest u Wojtka. Kambodży jednak na zdjęciach już nigdy nie zobaczymy… Asia przepłakała pół dnia. Zaginęły wszystkie jej cyfrowe zdjęcia z Angkor.

P: W miejscu, w którym zatrzymaliśmy się aby przesiąść się do autobusu "VIP", usłyszałem nagle głośne kwiczenie świń. Gdy zobaczyłem pojazdy je wiozące, jak najszybciej pobiegłem po aparat. To wtedy dysk musiał wypaść z torby na ziemię. Świnie stłoczone były a bambusowych klatkach z niewyobrażalną wprost bezwzględnością jedna na drugiej, cierpiące z powodu silnego nacisku i nienaturalnej pozycji, przerażone i patrzące na mnie oczami wyrażającymi strach i ból. Cztery motorowery ciągnące na przyczepach cztery klatki z kilkudziesięcioma świniami krzyczącymi w niebogłosy stały na stacji benzynowej zaraz naprzeciwko miejsca naszego przystanku. Przeżyłem ciężkie chwile chodząc pomiędzy ciężarówkami, robiąc zdjęcia i kręcąc filmy. Takie rzeczy trzeba pokazywać poza Azją. Żałuję, że nie udało mi się sfotografować transportu psów. Spójrzcie w oczy śwince poniżej. Polecam tofu.

fot. Paweł


4 komentarze:

  1. Hej, cieszę się, że macie tak fajne przygody. zdjęcia super! To Pawła z małpką jest niesamowite... Fajne kolory płaskorzeźby. Małe dziecko na hamaku - mistrz. Co do świnek, macie racje. Bidulki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co do zgubienia dysku to takie straty się niestety zdarzają :(
    Ja też straciłem zdjęcia z mojej najdalszej podróży.

    Nie chcę żeby to zabrzmiało jak czepianie się, ale dlaczego poszliście na wesele skoro powiedziano Wam, że nie wypada?

    W Lublinie nie ma już tofu w dużych sklepach. Radzimy sobie jednak bez niego.

    Cieszę się, że byliście w Angkor. Nie mogę doczekać się opowieści kiedy się zobaczymy.

    OdpowiedzUsuń
  3. baaaaardzo dziękuję za mnicha :)) moze pojadę tam wkrótce, to go spotkam osobiscie (wezmę ze sobą fotkę;)
    Pisałam wam, ze my też kiedyś straciliśmy dane-zdjecia z całej karty z 10 dni pobytu z Dalajlamą... po powrocie okazało się, ze można by było w kraju dane uratować, ale tam na miejscu nikt nie umiał tego zrobic, powiedzieli, ze się nie da... więc zginęły bezpowrotnie. tak to bywa w takich podróżach...
    biedne te świnki i zwierzeta. Czasem mam wrażenie, ze u nas ciągle jeszcze podobnie się je traktuje niestety...

    OdpowiedzUsuń
  4. A, i super fotki. Piękne foty dzieci :) i uwielbiam to zdjecie ze świątyni(?)płaskorzeźby-rysunki zalane farbą jak zielonym światłem.
    czekam już tu naw, cieszcie się kazdą sekundą :)))

    OdpowiedzUsuń