sobota, 5 maja 2012

Amritapuri – Allepey

Ostatniego dnia w ashramie, tuż przed wyjazdem, Asia poznała w kolejce po przytulaka Bess – przemiłą Kanadyjkę, która – jak się okazało – zamierzała płynąć do Allepey tym samym promem co my. Wsiedliśmy razem na łódkę płynącą kanałami wśród palm i przyrzecznych wioskach. Na pokładzie poznaliśmy przesympatyczną indyjską rodzinę, która zagadywała nas przez całą drogę robiąc sobie z nami zdjęcia i częstując owocami. Tata okazał się być “kreatywnym fotografem specjalizującym się w fotografii ptaków, życia wiejskiego i natury”, jak sam siebie określił. W związku z tym był żywo zainteresowany naszym aparatem, a kiedy poprosiliśmy go, żeby zrobił nam zdjęcie komórką, ustawiał każde z nas tak precyzyjnie, jakbyśmy byli na sesji w jego studio. Rodzina zapytała nas, czy zechcemy wcielić się w rolę modeli reklamujących guesthouse, króry właśnie otwierają (i do którego zapraszają nas na darmowe spanie i jedzenie). Fadhi, siostra żony taty, zaproponowała dziewczynom, że ozdobi ich ręce henną. Tak też się stało – panie zeszły z łódki z dłońmi, rękami i stopami ozdobionymi rysunkami kwiatów. Nawet Paweł załapał się na mały wzorek na ręce.
Pięciogodzinna podróż łódką minęła jak w oka mgnieniu.

fot. Paweł, widok z ashramu 

fot. Asia, chińskie sieci rybackie (używano takich już w XV w.) 

fot. Paweł, Widzeeeew!!! omg





fot. Paweł, Fadhi maluje














fot. Paweł, szczęśliwa Bess



Bess powiedziała nam, że – jako, że to ostatnie dni jej pobytu w Indiach – potrzebuje odrobiny luksusu , więc zatrzymuje się w najlepszym hotelu w Allepey – Raheem Residency – umiejscowionym w odnowionym osiemnastowiecznym dworze. Recenzja Lonely Planet jest bardzo pochlebna, ale – jak przystało na najlepszy hotel w mieście o wysokim standardzie – cena wysoka. Postanowiliśmy zobaczyć jak to wygląda na żywo, ale nie mieliśmy zamiaru tam zostawać. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, przywitały nas przepiękne patia, cudnie umeblowane hole kolonialnymi, misternie rzeźbionymi antykami i bajeczny pokój z ogromnym łóżkiem i wanną w łazience :)
Na dodatek wszędzie dookoła unosił się gęsty kadzielniczy dym i mocny zapach kadzidła. Przyznajemy, że zaczarowała nas atmosfera tego miejsca i uznaliśmy, że  raz możemy zrobić sobie odkocznię od tanich hotelików i zatrzymać się w takim miejscu.
Mieszkanie w tak luksusowym hotelu okazało się – tak jak przypuszczaliśmy – dużą przyjemnością. Czysto, pachnąco, z basenem i pełną obsługą – to miła odskocznia od tego w jakich miejscach spędzaliśmy noce do tej pory i w jakich będziemy spędzać je jeszcze przez najbliższe 2 tygodnie. Jedna noc, jaką zamierzaliśmy tu spędzić przerodziła się w dwie, a potem w trzy. Kiedy raz zazna się luksusu, ciężko opuścić to miejsce. Pierwszy dzień spędziliśmy nad basenem, wychodząc tylko na wieczorny spacer po plaży przy zachodzie słońca.


Pomimo cudownej, kuszącej propozycji Pawła rodziców, przesłania pieniędzy abyśmy mogli zostać w tym hotelu na resztę naszego wyjazdu (dzieki :* kochamy Was) postanowiliśmy jechać dalej, aby zaznać jeszcze realnych Indii, w obskurnych, brudnych, zakaraluszonych pokojach :))





fot. Paweł, codzienny rytuał kadzielniczy











Drugiego dnia wybraliśmy się razem z Bess na przejażdzkę Canoe po backwaters, które w Allepey są podobno najpiękniejsze w Kerali. Kolejna podróż łódką była inna niż poprzednia – nie zobaczyliśmy stawów rybnych, ani pól, a otoczenie było bardziej zielone, ale mniej zaciszne niż w Kolam. Spędziliśmy miły i spokojny czas na wodzie z  Bessy. Bess jest z pochodzenia Greczynką – jej rodzice przenieśli się do Kanady przed jej urodzeniem. Bessy – poza angielskim i greką – włada językiem macedońskim, który – jak się okazało – jest podobny (momentami wręcz identyczny) do polskiego. Nieustannie otrzymujemy od niej zaproszenia do Kanady – nie możemy doczekać się wyjazdu :)
W hotelu poznaliśmy także piątkę nowoczesnych, ubranych po europejsku Egipcjanek. Dziewczyny opowiadały nam o nastrojach w Egipcie: o tym, jak początkowo chodziły na plac Tahrir, ale – kiedy z czasem przestały wiedzieć komu ufać i kto jest kim – przestały, o tym, jak kiepsko mają się prawa kobiet w Egipcie (i że zmiany proponowane ostatnio mogą ich sytuację dużo pogorszyć). Podczas naszej wieczornej rozmowy dowiedzieliśmy się, że dziś w Egipcie kolejne zamieszki – kilkanaście zmarłych i kilkaset rannych osób. Przeżywaliśmy te wydarzenia razem z dziewczynami, które od razu dzwoniły do rodziny pytając czy wszystko w porządku. :(
Już dziś nasza sielanka dobiega końca, ostatnie kąpiele w basenie i ruszamy dalej. Jedziemy pociągiem do Kochin, a potem go górskich plantacji herbaty: do Munar albo dalej na północ do Wayanad.


























fot. Asia, szalona Bess :)











ps. w ostatnim poście owoc, który pokazaliśmy na zdjęciu nazywa się durian, a nie dragon jak pisaliśmy. Dzięki mądry Jakubie :)

1 komentarz:

  1. fajny ten hotelik :) szkoda, że tak krótko tam zostaliście ;)
    3majcie się!

    OdpowiedzUsuń