niedziela, 1 maja 2011

Cualo – Vinh – Mui Ne – Dzien 12 i 13

Autobusem pojechaliśmy z rana do Vinh, gdzie po dłuższym czasie zdecydowaliśmy się pociąg drugiej klasy, nie do końca wiedząc co to znaczy. Niestety w dalszym ciągu ze względu na święto  nie ma miejsc w pociągach. (30 kwietnia Święto Wyzwolenia, 1 maja - Święto Pracy) Dopiero gdy już mieliśmy kupione bilety, a do odjazdu pociągu pozostało 5 minut, Asia zorientowała się, że na biletach numery miejsc są skreślone. To wtedy dopiero zrozumieliśmy, dlaczego miły pan sprzedający nam bilety tak usilnie próbował nam coś wytłumaczyć używając Google translate i dlaczego pokazywał nam małe plastikowe krzesełka, które naszym zdaniem miały obrazować miejsca siedzące. Na szczęście – z pomocą poznanego na peronie Chińczyka, udało nam się dogadać z konduktorem, który za jedyne 40$ (bilet kosztował 27$) znalazł dla nas ciasną klaustrofobiczną kanciapę, podróż w której zapowiadała się mimo wszystko o wiele wygodniej niż na rozstawionych w przejściu między siedzeniami plastikowych krzesełkach wysokości 30 cm. Podróż która miała trwać 28 godzin. Długa podróż upłynęła nam na próbach znalezienia wygodnej pozycji na deskach przykrytych prześcieradłami (na szczęście mieliśmy możliwość rozprostowania kości na korytarzu), rozmowie z trzynastoletnim Wietnamczykiem, który okazał się tubylcem władającym najbardziej zaawansowany angielskim ze wszystkich, których poznaliśmy do tej pory. Z racji ograniczonych możliwości lub/i chęci wagonu kuchennego w zakresie obsługi podróżników wegetarianów przez całą skazani byliśmy na porcję białego ryżu, kawę i herbatę, oraz kukurydzę kupioną na stacji. Nasza kanciapa – jak się okazało – to sypialny przedział obsługi pociągu, który odstąpiony nam został za wspomnianą już opłatą. Pani konduktor zabrała z niego swoje rzeczy osobiste oraz, po prośbach Asi, niecodziennego pasażera – sporego kraba. Zauważyliśmy go, gdy nagle zaczął ruszać szczypcami tuż przy Asi głowie. Łypał na nas wybałuszonymi oczami, wisząc związany sznurkiem na ścianie naszej sypialni.

Fot. Paweł
 Najprawdopodobniej ktoś z pracowników pociągu zjadł go na obiad. Pani konduktorka wchodziła do naszego przedziału kilka razy (nawet gdy był zamknięty – miała oczywiście do niego klucz). Nie pukała i nie mówiła nic, brała tylko jakieś rzeczy i wychodziła. Na przedostatniej stacji zlitowała się nad nami i pozwoliła nam się przesiąść do zwykłego przedziału sypialnego, gdzie mogliśmy w końcu normalnie usiąść i zjeść śniadanie. Około dwunastej dojechaliśmy na naszą stację – Muong Man.  Po dwóch godzinach oczekiwania na autobus, zatrzymaliśmy dużą terenową toyotę, której sympatyczny kierowca zawiózł nas za darmo do miejsca skąd autobusem dotarliśmy do Mui Ne.

Fot. Asia
Fot. Paweł

Fot. Paweł

Fot.Asia
Po pysznym obiedzie w indyjskiej restauracji (Kofta, Pallak Paneer i Nann :) ) znaleźliśmy przyjemny i przystępny cenowo ośrodek, gdzie zaoferowano nam dwa bungalow’y 20m od plaży. Po spacerze po oświetlonych ulicach Mui Ne i smacznej kolacji, zasnęliśmy na łóżku pod wielką moskitierą, w dusznym pokoju wypełnionym hałasem dwóch skrzypiących wiatraków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz