Nasza droga wiedzie z Mumbaju na południe. Wygląda na to, że będziemy zjeżdżać zachodnim wybrzeżem, a wracać lądem lub wybrzeżem wschodnim. Na naszej trasie znalazł się plażowy stan Goa, tak więc postanowiliśmy trochę się opalić. Jesteśmy już w Mandrem na Goa. Nocny autobus przywiózł nas do Mapusa, skąd lokalnym autobusem dostaliśmy do Mandrem, gdzie przywitały nas plaża, morze i słońce na bezchmurnym niebie. Raj. W autobusie poznaliśmy trzy przemiłe dziewczynki, które szybko się z nami zaprzyjaźniły. Jak się później okazało, jednym – jeśli nie jedynym – powodem zawarcia nowej przyjaźni była chęć wyciągnięcia od nas pieniędzy.
|
Kawita fot. Asia
|
|
Wszyscy plują. Fot. Paweł |
Najmłodsza dziewczynka miała około 4 lat. Miała na imię Kawita. Była przepiękna, cały czas kokietowała cudnym uśmiechem. Jej dwie starsze siostry oczywiście wiedziały po co zostały przez tatę wysadzone z nami z autobusu, ale mała Kawita? Całą drogę trzymaliśmy ją za ręcę i podrzucaliśmy do góry. Niesamowicie się bawiła, jej śmiech był wszędzie. Gdy znaleźliśmy miejsce, do którego nie mogły z nami dalej wejść czar prysł :( Mała Kawita wraz z siostrami mówiła już tylko “money, money” wyciągając ręcę po pieniądze. Nie wiemy, czy dziecko może zostać aż tak perfekcyjnie nauczone żebrania, czy jednak Kawita jest tak naturalnie urocza...
W Mandrem znaleźliśmy przemiłą i niedrogą chatkę z kokosa oddaloną o 100 m od plaży, po czym oddaliśmy się plażowym aktywnościom.
Woda w Morzu Arabskim bardzo słona, a fale wysokie. Nieróbstwo i odpoczynek. Blogie odpoczywanie z ksiazka.
Na plaży jesteśmy w stanie wytrzymać maksymalnie 2 godziny, ale kąpiele są boskie. Asi nie można wyciągnąć z wody.
|
Poranny spacer. fot. Paweł |
|
Pielęgnacja palm fot. Asia |
Trzeci dzień rozpoczął się bardzo wietrznie i pochmurnie. Do 10:30 nie było wcale widać słońca. Dotarły do nas informacje o trzęsieniu Ziemi w Indonezji i panice jaka wybuchła w tej części świata. Podobno jednak alarmy zostały już odwołane i na szczęście nie przyszło tsunami. U nas nie dzieje się nic szczególnego. Teraz znów zrobiło się gorąco.
Apropos restauracji: w Indiach “indyjskie restauracje” w zachodnim rozumieniu praktycznie nie istnieją. W przeciwieństwie do europejskich kolorowych, usłanych dywanami wnętrz ze zdobionymi krzesłami i stołami, restauracje tutaj są oszczędne, wręcz ascetyczne. Teraz już wiemy o czym mówili Kasia i Tomek :)
ps. Tym razem jest plus 3.5 godziny, a nie 6 tak ostatnio, ale uznaliśmy że nazwa pozostanie symbolem zmian jakie niesie za sobą podróżowanie
i dont know what u two write...but i love your photos....great great great...i love them...
OdpowiedzUsuńhave a good time there...
hug u both of you...
:-)
ines