środa, 25 kwietnia 2012

Hampi


Kiedy wysiedliśmy z pociągu w miejscowości Hospet, przywitały nas ciemne ulice (jedna z dość częstych w Indiach przerw w dostawie prądu) i deszcz, który zdążył już utworzyć głębokie kałuże na pełnej dziur drodze. Od turystów których zapytaliśmy o możliwość dojechania do Hampi, dowiedzieliśmy się, że o tej porze i przy takiej pogodzie najlepszym wyjściem będzie zostanie na noc w Hospet. Przyznaliśmy im rację i chorzy, kaszlący i prychający szliśmy w deszczu przez kałuże szukając hotelu. Pokój w którym zdecydowaliśmy się zostać okazał się być gęsto zamieszkały przez karaluchy. Nie mieliśmy siły przemieszczać się więcej z plecakami, zajęliśmy się więc eksterminacją robaków. Wypsikaliśmy prawie cały spray, który po wielu prośbach zostawili nam chłopcy hotelowi. Robaki ukrywały się w progu drzwi od łazienki i stamtąd penetrowały cały pokój.


Jadąc do Hampi spodziewaliśmy się dzikich tłumów i typowego turystycznego miejsca z przyzwyczajonymi do widoku białych i nastawionymi na zysk mieszkańcami. Co do ostatniego, mieliśmy rację. Dzikich tłumów nie uświadczyliśmy (sezon się już skończył), Hampi natomiast z pewnością nie jest typowym turystycznym miasteczkiem. Nie sądziliśmy, że będziemy mieszkać dosłownie w ruinach pięciusetletniego kompleksu świątyń. Szok przeżyliśmy już wjeżdżając do Hampi. Autobus wiózł nas przez pozostałości sakralnych budynków jadąc tak blisko, że prawie się o nie ocierał. Wszystkie guesthousy znajdują się w tzw. Hampi Bazaar – dzielnicy pełnej kolorowych budynków i krętych uliczek zamieszkałych przez krowy i psy. Życie toczy się bezpośrednio na ulicy – pranie, jedzenie, rozmowy. Najbardziej okazała świątynia Hampi, Virupaksha, góruje nad dachami niskich domów.





fot. Paweł


fot. Paweł


fot. Paweł


fot. Asia













fot. Asia



fot. Paweł

fot. Paweł

fot. Asia



fot. Asia



skały zwane siostrami, jedna z nich pękła po trzęsieniu ziemi w Japoni





fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia

fot. Paweł

fot. Paweł



fot. Asia

fot. Paweł

fot. Asia

wszystkie hinduskie rodziny odwiedzające Hampi chciały sobie robić ze mną zdjęcie :)

fot. Paweł, krowy żywią się przede wszystkim gazetami






fot. Asia, kolorowy proszek Kunkum do zdobienia czoła


Okazało się, że przyjechaliśmy do Hampi w dość historycznym momencie. Trzydzieści lat temu ludzie osiedlili się wśród ruin. Ci bogatsi budowali domy tworzące teraz Hampi Bazaar, ci biedniejsi wprowadzili się do przydrożnych świątyń ciągnących się na przestrzeni kilkuset metrów. Zamieszkałe świątynie pomalowano na jaskrawe kolory, wstawiono drzwi i okna. Przed każdym domem krząta się rodzina, ludzie śpią na materacach, pasie się stado kóz, chodzą krowy, dziobią kury i kuguty, przechadzają się krowy, skaczą małpy, leżą sterty śmieci. Wszystko to tworzy wiejską atmosferę, która w połączeniu z obecnością świątyń daje dość niespotykany i egzotyczny obraz. Zabytki, które widzieliśmy do tej pory w innych miejscach świata nie stały w takiej bliskości do siedlisk ludzkich. Miejsca takie jak Angkor Wat, czy Piramidy w Gizie (podobnie flagowe zabytki dla Kambodży i Egiptu jak Hampi dla Indii – no, może przebija je tylko Taj Mahal) stoją w znacznej odległości od osiedli ludzkich. W Hampi ludzie i zwierzęta mieszkają w świątyniach.


Historyczność momentu w jakim tu przyjechaliśmy polega na tym, że za kilka miesięcy część zniknie na zawsze. O rozbiórce Hampii Bazaar mówi się tu wszędzie. Nic dziwnego, przecież zmieni ona życie setek ludzi, z których część mieszka tu od urodzenia. Rząd (razem z Unesco), który przez trzydzieści lat nie zrobił niczego aby chronić świątynie pozwalając ludziom mieszkać w nich, tym samym je niszcząc, nagle obudził się z letargu i w niezwykle krótkim czasie , bez konsultacji z mieszkańcami, podjął decyzję o wysiedleniu wszystkich ludzi i zniszczeniu budynków. Nie wiemy do końca co stanie na ich miejscu. Słyszeliśmy wersje o wielkim zielonym parku, ekskluzywnym resorcie, o wykopaliskach archeologicznych. Niezależnie od tego jak będzie wyglądać Hampi za kilka lat, pewne jest to, że ludzie będą musieli opuścić swoje domy, tracąc dach nad głową i pracę. Wiadomo, że to dzięki turystom mają co jeść i jak żyć. Na ziemi oddalonej o 5, czy 10 km od świątyni nie zbudują raczej guesthousów, będą musieli raczej znaleźć co innego do roboty. Rozbiórka już się rozpoczęła. Przed nadejściem buldożerów ludzie rozkuwają ściany i zabierają ze sobą co mogą – framugi, rusztowania, znaki i szyldy, meble. Wszystko to pakowane jest na traktory krążące po wąskich uliczkach wywożąc dobytek na nowy ląd. Nastroje są różne. Niektórzy płaczą i są załamani tym, że całe ich życie zostaje im odebrane, inni zaakceptowali ten stan rzeczy i optymistycznie patrzą w przyszłośc mając nadzieję, że znajdzie się dla nich nowa praca. W Hampi mówi się, że wysiedleńcy dostaną płaską ziemię bez dachu nad głową i jakąś sumę pieniędzy (nie wystarczy im to na wybudowanie nowych domów).


fot. Asia, mieszkańcy Hampi zabierają co mogą ze swoich domów


fot. Asia


fot. Asia




fot. Asia




fot. Asia

































fot. Asia


fot. Asia


fot. Asia

fot. Asia, kobiety codziennie rano usypują przed domami Kolamy (rytualne znaki) z proszku ryżowego, mające chronić domowników. Mąka jest również ofiarą dla mrówek i robaków, które się nią żywią

fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia

fot. Asia



fot. Asia

fot. Asia, golenie dziecka brzytwą, sceny mrożące krew w żyłach

fot. Asia

fot. Paweł

fot. Paweł

fot. Paweł



































































































































W Hampi zostaliśmy 3 noce, po czym ruszyliśmy na wschód do Chennai, a stamtąd do Pondycherry.






1 komentarz:

  1. smutna historie mieszkancow tej miejsowosci opisujecie :/ ciekawe jak potocza sie losy tych ludzi

    OdpowiedzUsuń