piątek, 20 kwietnia 2012

Dandeli

Slyszeliśmy dużo o brawurowej jeździe indyjskich kierowców, pamiętamy też nasze doświadczenia drogowe z Wietnamu, Kambodży i Laosu. Droga z Goa do Dandeli okazała się na tyle kręta i stroma, że mieliśmy okazję zobaczyć ową brawurę w ekstremalnych warunkach. Wymijanie na ostrych zakrętach i wchodzenie w nie z zawrotną jak na autobus prędkością, jechanie pod prąd itp. Przeżyliśmy kilka chwil zwątpienia, a Asi kręgosłup i głowa kiepsko zniosły ciągłe podskakiwania na wybojach (droga to same dziury) i zarzucania na zakrętach. Zachaczyliśmy raz o drzewo, otarliśmy się też raz o ciężarówkę. Obiecaliśmy sobie, że kiedy tylko będzie to możliwe, będziemy jeździć pociągami.
























A: Lubie szybka jazde, ale to co wyczyniają tu kierowcy to lekka przesada.Totalna bezmyślność, no bo jak inaczej nazwać taką jazdę? Zachrzania taki ponad sto na godzinę drogą która jest na tyle wąska, że dwa samochody sie na niej nie mieszczą. Więc kiedy jedzie samochód z naprzeciwka, nasz autobus – nie zwalniając oczywiście – zjeżdza lewą stroną (ruch jest lewostronny) na drogę z piasku, wpada lekko w poślizg ale udaje mu się jednak autobus z poślizgu wyprowadzić (tracąc przy tym tylko jedno światło z boku przy ocierce z ciężarówką). To nie na moje nerwy. Po wyjsciu z autobusu czułam jakby ktoś podarował mi życie na nowo. Serio. To był koszmar. 
Na drogach są spowalniacze takie jak u nas. Jednak nie służą do tego samego. Widzę dwie opcje: albo służą do rozchrzaniania zawieszenia, albo jako skocznie..
Kierowcy nie zadają sobie trudu żeby chociaż trochę zwonić co powoduje wyskok każdego pasażera przynajmniej na 10cm w górę. Na maxa boli mnie głowa po każdej podróży autobusem :(


















Do Dandeli jechaliśmy w przeświadczeniu, że jest to wioska, w której znalezienie możliwości pobytu w samej dżungli na własną rękę będzie proste i bezproblemowe. Okazało się, że trafiliśmy do miasta, a zorganizowanie “jungle stay” możliwe jest jedynie za pośrednictwem agencji turystycznych. Kiedy rozeznaliśmy się w temacie, było już zbyt póżno, żeby jechać do lasu, zatrzymaliśmy się więc w tanim hotelu w centrum miasta u uroczej kobieciny. Do naszego pokoju – brudnej klitki bez okien (P: mamo, miałabyś co czyścić) – prowadzi psychodeliczny i klaustrofobiczny korytarz pełen drewnianych drzwi.


















P: Po wyłożeniu swojego łóżka dwoma kocami i prześcieradłem byłem nawet w stanie zapomnieć o kilkudziesięciocentymetrowych przerwach pomiędzy deskami pod cienkim materacem. Niestety impreza która odbywała się na korytarzu (Hindusi na wakacjach) zakłócała trochę nasz sen. Nie było jednak tak najgorzej.
A: Paweł  codziennie przed snem spędza kilkanaście minut na robieniu rożnych zasadzek przy drzwiach. Uwielbiam to!!! :))


Ustawia szkalnki z monetami, zawiesza róże rzeczy na klamkach lub zamkach, przesuwa stoły, czy klimatyzatory! Planuje kupić pinezki lub szklane kulki i zostawiać je przy drzwiach :) omg.










Czujemy, że wkroczyliśmy do “prawdziwych” Indii. O Dandeli jest wprawdzie drobna wzmianka w przewodniku, nie jest to jednak z pewnością miejsce turystyczne. Jesteśmy prawdopodobnie jedynymi białymi w całym mieście. Pierwszego dnia widzieliśmy jakiegoś białasa na skuterze, ale gdzieś wsiąkł i od tej pory jesteśmy jedyni. Stanowimy dla mieszkańców Dandeli nie lada atrakcję. Reakcje na nasz widok zwykle stanowią mieszankę szoku, ciekawości i fascynacji. Niektórzy zerkają ukradkiem, inni obgadują nas i pokazują palcami, jeszcze inni gapią się bezczelnie (np kelnerzy stojący metr od nas i nie spuszczający oka z nas i naszej kolacji). Największą atrakcją jest oczywiście Asia. O ile biały facet wzbudzić może zaciekawienie, to biała kobieta jest tu prawdziwą sensacją. Wszystkie oczy – męskie, damskie, dziecięce – skierowane są na nią. Dzieci patrzą z zaciekawieniem, kobiety z podziwem, mężczyźni pożądliwie. Spojrzenia tych ostatnich są pożądliwe, bezwstydne i ordynarne. To gapienie się, ciągłe szukanie kontaktu, wszechobecne “hello”, “which country sir?”, “what’s your name?” zaczyna być meczące.  Wszystkie kobiety chcą koniecznie pokazać jej swoje dzieci. Dzisiaj jedna z nich podeszła do nas ze swoim małym synkiem, mówiąc, że jej syn powiedział właśnie, że oglądał ostatnio film o dinozaurach w którym byli tacy ludzie jak my i czy to właśnie stamtąd przybyliśmy. Kiedy jesteśmy pytani o imiona, “Asia” spotyka się z entuzjastycznym przyjęciem. W Indiach kobiety noszą imię Asha (wymawiane tak samo) – oznacza ono nadzieję.


Miasto ma dwie główne restauracje. Jedną z nich wypróbowaliśmy wczoraj. Jedzienie było smaczne, ale miejsce było dziwnie ciemne, a panowie rozmawiający przez komórki i pukający do kelnerów zza czerwonych zasłonek nasuwali nam skojarzenia z jakimiś szemranymi interesami. Druga knajpa okazała się najbardziej obleganą. Przychodzą tam prawdziwe tłumy. Jedzenie jest niesamowite. Jednak, mimo, tego że po każdym posiłku staramy się sobie golnąć Żubrówkę, Paweł cierpi ostatnio na nieprzyjemne dolegliwości trawienne.

Gdy drugiego dnia rano spróbowaliśmy Set Dosa i Puri Alu Gobi pukaliśmy się w głowę, że szukaliśmy tostów i kawy. Masala Dosa jest wyśmienita (wreszcie udało nam się ją znależć. Dzięki, Kuba,), herbata super mocna i niemiłosiernie słodka (“no strong”, “small sugar”).
Za śniadanie zapłaciliśmy 70 rupi (5 zł), za kolację 10 zł. Kelner, który nas zawsze obsługuje niezwykle stara się nas zadowolić. Zaczynał od bycia bardzo uprzejmym, teraz nakłada nam dania z półmiska na talerze. Po posiłku w Indiach podaje się ciepłą wodę z cytryną do umycia rąk, a razem z rachunkiem miseczkę anyżu. Jako przystawkę otrzymujemy surową cebulę posypaną solą i pokropioną cytryną. Słyszeliśmy o nadmiarze praconików w sklepach i restauracjach. W jednym miejscu w Mumbaju naliczyliśmy 22 osób obsługi sali przy 18 stolikach...






























Zdecydowaliśmy się na konkretne miejsce w dżungli i wybraliśmy się tam rikszą z kierowcą i chłopakiem, którego zadaniem było zainkasowanie od nas należności dla agenta po tym, jak zaakceptujemy domek. Przez dżunglę jechaliśmy godzinę (dystans to 17 km). Kiedy dotarliśmy na miejsce i podjeżdżaliśmy pod nasz ośrodek, minęliśmy jeepa wypełnionego łysymi (sory łysi :) )Hindusami. Siedzieli w środku i na dachu – było ich około dwunastu. Kiedy tylko nas zobaczyli, zatrzymali się, wysiedli z samochodu i z utkwionym w nas świdrującym wzrokiem dyskutowali o czymś z właścicielem domków. Ten od początku był jakiś spięty i stanowczo im odmawiał. Sposób, w jaki łysole patrzyli na nas (głównie na Asię) i to że zatrzymali się wyraźnie na nasz widok, wzbudziło nasz niepokój. Pokoje były w porządku, okolica bardzo obiecująca, ale obecność łysych bandziorów (na takich wyglądali) w środku dżungli zniechęciła nas do spędzenia tam nocy. Mimo zapewnień ze strony obsługi domków, że jeepowcy nie będą tam spać (jednak zaczeli się już rozpakowywać), poczuliśmy na tyle realne zagrożenie z ich strony (testosteron i dzika żądza wręcz od nich kipiały), że ulotniliśmy się stamtąd zostawiając sobie możliwość spędzenia nocy w dżungli na kiedy indziej.
Opuściliśmy więc Dandeli i pociągiem z Hubli udaliśmy się do Hospet, a stamtąd do Hampi. W środę przeżywaliśmy poważny kryzys. Sens naszej obecności w Indiach zaczął się rozmywać, byliśmy mocno zmęczeni ciągłą uwagą, jaką obdarzają nas tubylcy. 
A: Pierwszy raz w życiu mam ochotę zawinąć się w czador jak muzułmańskie kobiety, tak żeby patrzeć a nie być widzianą. Spojrzenia facetów są okropne. Strasznie mnie to męczy, nie ma nawet sekundy żeby się nie gapili. I to nie jest takie zwykłe patrzenie, oni się po prostu gapią. Nie ma możliwości się nigdzie schować. Jak ukryje się za jakimś słupem to przechodzą tak żeby mnie widzieć. Nie mają żadnych skrupułów. Ich wzrok nigdy się nie peszy. Będąc np na dworcu czułam na sobie tysiące spojrzeń. Niekończących się spojrzeń. Czekaliśmy na dworcu 4 godziny - nikomu się nie znudziło, po trzech godzinach w dalszym ciągu wszyscy gapili się tak samo. Jak zobaczyła nas jedna osoba z towarzystwa to natychmiast informowała resztę i odwracali się wszyscy. Kompletnie się tym nie krępują (swoją drogą ciekawe co mówią: “pacz białasy” :) ) Wyobrażam sobie, że tak czułby się ciemny człowiek na Polskiej wsi. KOSZMAR! Chciało mi się wyć i wracac do  domu, do białasów. 
Nie wiedzieliśmy do końca, czego spodziewać się po podróży indyskim pociągiem. Widzieliśmy wcześniej, jak ludzie walczą o miejsca w pociągu. Zarezerwowaliśmy miejsca siedzące i okazało się, że nie wygląda to tak strasznie. Pod siedzeniem znalazło się dużo miejsca na plecaki, a w przedziale podróżowała z nami przemiła rodzina, z którą bardzo miło nam się rozmawiało. Tata trzy lata temu przyjechał do Indii z Arabii Saudyjskiej i założył tu sklep, który prosperuje bardzo dobrze. Byli naprawdę fantastyczni. Częstowali nas słodyczami (niewyobrażalną ilością), chłopiec co 10 minut wciskał nam po kilkanaście cukierków, ciastek itd. Generalnie mamy ponad kilogram cukierków w plecakach. Czytaliśmy dużo o tym, żeby nie przyjmować nic nawet od bardzo miłych ludzi, ale oni otwierali przy nas opakowania i jedli to samo co my, więc uznaliśmy że nie ma się czego bać. Dzieci zapytały nas o Polskie monety. Kiedy je zobaczyły, wpadły w prawdziwy szał. Naprawdę im się spodobały. Już w pociągu zaczęła rozkładać nas jakaś choroba. Teraz obydwoje mamy obolałe gardła i cały czas kaszlemy. Mamy nadzieję, że niedługo nam przejdzie. Na szczęście nie mamy wysokiej temperatury, więc prawdopodobnie to nie malaria ;)







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz