piątek, 18 maja 2012

Kochin – Goa

Następnego dnia pożegnaliśmy się z Włochami (było nam naprawdę smutno) i w związku z brakiem czasu na przemieszczanie się i zwiedzanie jaskiń Allora i Ajanta (Paweł lekko załamany), wsiedliśmy w pociąg wiozący nas na Goa. Po drodze Pawłowi się poprawiło, Asi brzuch natomiast zaczął niestety szwankować. W pociągu spędziliśmy 13 godzin, plus dwie dodatkowe godziny na dworcu i w autobusach. Kiedy w końcu dotarliśmy do Mandrem – miejscowości w której plażowaliśmy prawie dwa miesiące temu, z radością i oczekiwaniem podążyliśmy w kierunku Dunes – naszych domków z kokosa. Niestety przeżyliśmy wielkie rozczarowanie, ponieważ Dunes zamknęły się już teraz na czas pory deszczowej. Początkowo zaczekowaliśmy się przyjemnym domku blisko plaży, jednak brak internetu którego Paweł potrzebował do pracy zdecydował o tym, że wynieśliśmy się stamtąd po szybkim śniadaniu, szukając miejsca z wifi. Znaleźliśmy piękny domek gaju palmowym z cudnym widokiem na plażę i wifi. Zostaliśmy więc, żeby przed powrotem porozkoszować się jeszcze trochę spokojem pustej plaży szumem ciepłego morza. Niestety okazało się, że załatwienie leżaków i parasola (nie da sie bez) w nadmorskim resorcie nie jest tak proste jak nam się wydawało. Mimo, że na nasze pytanie przy czekinie o leżaki i parasol na plaży otrzymaliśmy od recepcjonisty pozytywną odpowiedź, kiedy przyszliśmy poprosić o nie za pół godziny, okazało się, to “not possible”. Po odwołaniu się w rozmowie do konieczności spełnienia obietnicy danej wcześniej swoim klientom, Pan zgodził się spróbować załatwić leżaki i parasol za “pół godziny”. Kiedy po półtorej godziny zjawiliśmy się w recepcji aby zapytać co z naszymi leżakami, usłyszeliśmy  ponownie: “not possible”. Szlag nas już powoli trafiał, ale najspokojniej i najmilej jak potrafiliśmy staraliśmy się zmusić recepcjonistę do działania, dając mu rady gdzie może poszukać leżaków i dodając mu otuchy zapewnieniami, że “jesteśmy pewni, że mu się uda”. Pięć minut, za które obiecał przynieść leżaki przerodziło się w pół godziny, po którym to czasie odebraliśmy telefon od Pana obwieszczającego nam, że “za 5 min leżaki będą gotowe, więc możemy iść na plażę na 10 min, ale najlepiej jeśli zjawimy się tam za 15 min). Za 20 min zobaczyliśmy dwóch facetów niosących leżaki. Zapytaliśmy recepcjonistę co z parasolem, powiedział jednak, że “nic z tego”. Zadowoliliśmy się leżakami i oddaliśmy się plażowaniu i kąpielom morskim. Problemy z wyegzekwowaniem czegokolwiek od recepcjonisty okazały nie aż tak istotne jak te z internetem, który nagle przestał działać i działać ponownie nie chciał zacząć. Następnego dnia rano, kiedy internet dalej nie działał, leżaków nie udało się wynieść na plażę przez dwie godziny, a recepcjonista wiązał buty za każdym razem jak próbowaliśmy z nim rozmawiać :))) uznaliśmy, że szkoda psuć sobie nerwów (i relacji z klientami, którym Paweł nie wyśle zleconej pracy) i postanowiliśmy opuścić hotel. Na nasze pytanie o obecność menadżera otrzymaliśmy oczywiście odpowiedź przeczącą, okazało się jednak, że menadżer, a nawet właściciel hotelu, siedział tuż za ścianą. Poskarżyliśmy się mu na obsługę i problemy z internetem, na co usłyszeliśmy: “jeśli dacie mi jeszcze jedną szansę i zostaniecie, dopilnuję aby wszystko było idealnie. Najgorszą rzeczą dla mnie jest kiedy klienci ode mnie odchodzą.”. Zachęceni obietnicą właściciela (będzie tu cały czas, zawsze możemy do niego przyjść, pożyczy nam przenośny internet albo zabierze do internet-cafe gdzie Paweł będzie mógł ściąnąć rzeczy potrzebne mu do pracy, dostaniemy darmowe śniadania) wróciliśmy spowrotem do pokoju. Jak się niestety okazało, internet nie działa do tej pory, wifi nie udało się naprawić (słyszeliśmy już wiele różnych wersji o przyczynach awarii), przenośny internet okazał się nie działać,  wszystko tego dnia było zamknięte z powodu wyborów. Nie udało się też wypożyczyć skuterów - jakoś wszystko tu pod górkę. 
Następnego dnia sytuacja nie uległa zmianie: internetu jak nie było tak nie ma. Paweł zły, ale przenosić się już nie ma sensu, właściciel dodatkowo zaproponował darmową podwózkę samochodem na lotnisko (w piątek lecimy z Goa do Mumbaju), tak więc zostaliśmy. Zlecenie na szczęście jeszcze nie przyszło, może uda się więc załatwić wszystko już w Polsce.  


wyro









taras

niosą nasze leżaki! pan po lewej musi mieć niezłą krzepę (leżaki nie były lekkie)




widok





kitek

krowa je papiery...

i Pani, która wysypała jej całe wiadro świeżych gazet i tekturowych opakowań... straszne 

martwy wąż morski

martwa ryba


nasz resort

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz